09-Jul-2007 --
Polski
English
On the day of our return to Cracow I decided to visit the Poland's westmost point on paralell 52. Day was initially sunny, but it was becoming more and more cloudy. Just before 10 AM it begun raining a bit. Temperature remained above 20ºC.
From predecessors' descriptions I know that the confluence lies on a pond, couple meters from the shore. Having analized some inaccurate satellite photos I decided to reach it from road 32, walking north along a narrow ditch. I found a parking place at the edge of a forrest, just past a meadow lying on the north side of road. I walked back about 160 meters to reach the ditch, which as I though flew out of the pond I was interersted in reaching. Soon I found there is no chance passing throug the meadow. I decided to attack from east.
I drove to a forest road junction, with a sign: "Braszka / Educational path / Forest Division Brzózka”. I left my car here. Three was a comfortable road leading west, towards the point. Symilar road lead north. We decided to walk west. After about 250 meters it turn south. To west there is a meadow - about 100 meters wide. This meadow is covered with thick vegetation, sometimes 1 meter high.
Having walked about 20 meters I realized that terrain is becoming more and more swamp. After another dozen meters I had my shoes and socks wet, as well as trousers up to ankles. I realized it was too late to back off. Running and jumping from one grass cluster onto another I waded into middle of the meadow. Behind me Łukasz was moving ahead slowly. Soon I hand 3/4 of the meadow behind me, but worst was still ahead. Just before reaching end of the meadow a ditch emerged from the green. Fortunately it was not too wide. Since I had already my legs wet up to knees I run and jumped over this ditch and struggling in wet ticket reaching my waist, I reached the dry land. Unfortunately Łukasz got stuck in the middle of the meadow. i watched him trying to pass through thicket and water without becoming too wet. Encouraged by my calls he waded on. Suddenly while being quite a long way from the shore he disappeared. After a short while he reappeared, soaking wet from waist down. I rushed to help him cross the ditch and pulled him to the shore through high bush on the western side. Unfortunately, it turned out that photo camera was the only dry item in Łukasz's equipement. He lost documents (completely wet in his pocket) and a moblie phone which served as a support in mud.
More than 350 meters straight line remained to the point. Unfortunately GPS guided us into a young forest so dense that it was not possible to go through it. Frustrated I tried to recall predecessors' descriptions but none of them mentioned such difficulties. So this forest must be possible to pass through. We found a way around it on its southern side. Just behind it I saw a pond. Now I knew I reached the place.
Jogging along the pond (to warm me up) I saw several dozen meters ahead of me a boat approaching the shore. I sprinted and managed to catch its owner just before he drove away on his tractor. We managed to persuade him to let us use his boat. Soon we paddled searching for the point - actually it was Łukasz paddling and I was reading coordinates. Unfortunately it was not easy. When longitude was 0, lattitude kept changing. When we manage to fix the lattitude, the longitude was running away. Boat owner was finally bored with our maneuvres and he decided to help us. With his experience in using a pole (it turned out that the pond is not so deep - water would not be higher than brest, so if forced to one could make measurements in water without a boat) we managed to catch the 0/0 point with 2 meters precission.
Directed by our steersman we returned to our car by a more confortable way, avoiding the disastrous meadow from north. Road is so comfortable that perhaps one coud drive by car to the confluence, but actually I don't recommend this. We reached our car by the road that goes north from the junction.
This trip cost us nearly one hour more than we expected. Most of the time we lost when trying to cross the meadow (actually almost a swamp) and during trying to catch 0/0 on the water. Having reached the car we immediately changed cloathes and shoes - fortunately we had spare sets with us. With no further delay we drove on and through Lubsko and Żary we reached A4 highway and by dotarliśmy do autostrady A4 and we returned home in the evening.
Polski
W dniu powrotu do Krakowa postanowiłem zdobyć najbardziej zachodni punkt na terenie Polski na równoleżniku 52. Dzień wstał słoneczny, jednak z każdą chwilą robił się coraz bardziej pochmurny. Tuż przed godziną 10 poczęło kropić, choć temperatura utrzymywała się powyżej 20ºC.
Z opisu poprzedników wynika, że punkt przecięcia zlokalizowany jest na terenie stawu kilka metrów od brzegu. Na podstawie analizy niedokładnych zdjęć satelitarnych doszedłem do wniosku, że dotrzeć można do niego idąc od szosy numer 32 w kierunku północnym wzdłuż brzegu wąskiego kanału. Miejsce na zaparkowanie znalazłem na skraju lasu kilkanaście metrów od szosy tuż za polaną rozciągającą się po północnej stronie szosy. Wróciłem się szosą około 160 metrów by dojść do brzegu kanału, który jak sądziłem wypływał z interesującego mnie stawu. Tutaj jednak po kilku próbach stwierdziłem, że nie ma szans na przedarcie się przez te łąkę. Postanowiłem więc zaatakować od strony wschodniej.
Samochodem dojechałem do rozwidlenia dróg leśnych, na skraju którego stała zadaszona tablica z napisem: „Braszka / Ścieżka edukacyjna / Nadleśnictwa Brzózka”. Tu pozostawiłem samochód. W kierunku zachodnim, a więc w kierunku punktu odchodziła wygodna droga leśna. Podobna droga biegła w kierunku północnym. Zdecydowaliśmy się iść w kierunku zachodnim. Po około 250 metrach droga zakręca w kierunku południowym. W kierunku zachodnim natomiast rozciąga się łąka - szeroka w tym miejscu na ponad 100 metrów. Łąkę porasta zielsko wysokie na pół metra, miejscami na metr.
Po przejściu około 20 metrów zorientowałem się jednak, że teren robi się coraz bardziej podmokły. Po dalszych kilkunastu metrach miałem już mokre buty, skarpetki oraz spodnie po kostki. Uznałem, że na wycofywanie się z łąki jest już za późno. Truchtem i skokami z kępy na kępę traw brnąłem coraz bardziej na środek łąki. Za mną posuwał się wolno Łukasz. Wkrótce miałem za sobą niemal ¾ łąki, jednak najgorsze było dopiero przede mną. Tuż przed końcem łąki spod zielsk wyłonił się kanał. Na szczęście niezbyt szeroki. Ponieważ miałem już i tak mokre nogi po kolana przeskoczyłem z rozpędu ten rów i dalej brnąc po pas w mokrych zaroślach dotarłem do suchego brzegu. Niestety, Łukasz utknął na środku łąki. Z niepokojem obserwowałem jego zmagania z zaroślami, wodą i niechęcią do przemoczenia nóg. Dopingowany moimi okrzykami brnął dalej. W pewnym momencie, będąc jeszcze sporo od brzegu nagle zniknął mi z oczu. Po chwili wyłonił się ociekający od pasa w dół wodą. Ruszyłem na pomoc, pomogłem w przeprawie przez rów i doholowałem do brzegu poprzez wysokie zarośla na zachodnim brzegu. Niestety, na brzegu okazało się, że jedynym suchym przedmiotem z ekwipunku Łukasza to aparat fotograficzny. W topieli stracił dokumenty (kompletnie przemoczone w kieszeni spodni) oraz komórkę (posłużyła za punkt podporu w błocie).
Do punktu pozostało jeszcze ponad 350 metrów w linii prostej. Niestety wskazania GPS skierowały nas wkrótce wprost na młodniak tak gesty, że wręcz nie do przebycia. Sfrustrowany usiłowałem sobie przypomnieć opisy dojścia poprzedników, jednak żaden z nich nie wspominał o takich trudnościach. Las musiał więc być też do pokonania. Obejście znalazło się po południowej stronie. Tuż za nim natychmiast dostrzegłem staw. Teraz już wiedziałem że jestem na miejscu.
Biegnąc truchtem (dla rozgrzewki) brzegiem stawu dostrzegłem kilkadziesiąt metrów dalej dobijającą do brzegu łódkę. Puściłem się sprintem i w ostatniej chwili przed odjazdem traktorem dogoniłem jej właściciela. Po gorących namowach zgodził się użyczyć nam tej łodzi. Natychmiast spuściliśmy ją na wodę i raźno powiosłowaliśmy łopatą (właściwie szuflą) na środek (to znaczy Łukasz wiosłował, ja podawałem namiary). Niestety, wyraźnie nam nie szło. Jak szerokość była na 0, to długość uciekała. Jak długość udało się ustalić, to szerokość się zmieniała. Zniecierpliwiony naszymi manewrami właściciel postanowił nam pomóc. Przy jego wprawnych ruchach drągiem (okazało się, że staw nie jest głęboki – najwyżej do piersi, na upartego można więc było dokonać pomiarów w wodzie nawet i bez łodzi) udało się wreszcie złapać na wyświetlaczu punkt 0/0 i to przy 2 metrach dokładności.
Za radą naszego sternika do samochodu wracaliśmy wygodną drogą omijając feralną łąkę od strony północnej. Droga ta jest tak wygodna, że pewnie można by było dojechać do punktu nawet samochodem, chociaż właściwie tego nie polecam. Do miejsca postoju doszliśmy właśnie tą drogą, która od rozwidlenia odchodzi w kierunku północnym.
Wycieczka ta kosztowała nas niemal godzinę więcej niż się spodziewaliśmy. Większość czasu straciliśmy na pokonanie łąki (właściwie niemalże bagna), oraz na próby uchwycenia punktu 0/0 na wodzie. Po dotarciu do samochodu natychmiast zmieniliśmy wszystkie ubrania i buty – na szczęście mieliśmy komplet zapasowy ze sobą. Bez dalszej zwłoki przez Lubsko i Żary dotarliśmy do autostrady A4 i wieczorem byliśmy już w domu.