Polski
15-Feb-2010 -- Over 250 million years ago a warm, shallow, and very salty inland water body known as the Zechstein Sea extended from present day northern England across the North European Plain to Poland. Throughout the ages, the sea evaporated, leaving rich deposits of minerals and natural elements behind. Today, in the region of Central Poland called Kuyavia (Polish: Kujawy), nearly 6000 m beneath the surface of the earth lies a thick bed of rock salt.
Due to lower density of salt (as compared to surrounding material) the Zechstein strata were moved upward toward the surface during the Alpine orogeny and formed large salt domes. They were discovered and sampled by Polish scientists in the late 1930’s. The biggest dome – 26 km long and up to 2 km wide – was found near a little town of Kłodawa. Since 1950’s a cavernous salt mine has been supplying different types of salt – currently ca. 700 thousand tonnes a year. The extraction was carried out at the depths of 450 m and 600 m, now it is 750 m while the level 600 m was opened to the public as a touristic route, the deepest one in the world.
On a cold February Monday with a group of tourists from Poznań I came to Kłodawa to visit the mine. Before the entrance gate we passed by a long queue of tracks waiting for road salt to be loaded – cold and snowy winter greatly increased the demand for this product. During the snowy season the mine used to sell nearly 8000 tons of salt a day.
After welcoming our group and a short presentation of the history of the mine our guides equipped us with helmets and brought us to a mine shaft hoist. Squeezed up in a 1.5 m by 2.5 m dark, damp metal cage we went some 200 floors down in 90 s – probably the fastest lift I have ever travelled.
Our underground journey started off from the railway station - the place where carts loaded with salt lumps arrive. We visited the chapel of St. Kinga (Patron saints of miners in Poland), familiarized with the methods of drilling rocks, went through numerous galleries and came to huge chambers that remained after the extraction of salt. Their sizes are around 15 x 15 x 150 m and they have excellent acoustics, therefore they are used sometimes as concert rooms. The two and a half hours long walk ended in the company's shop on the surface where a variety of fancy salt products could be purchased.
After the tour I bid farewell to the group and drove north, expecting that the navigation system would direct me to the national road no. 1 towards Włocławek. The navigation, however, was of different opinion and led me via some side roads of very poor surface.
In Włocławek I crossed the Vistula River to the right (east) bank over a dam – the river below the dam was not frozen. Up to the village of Kikół I drove comfortably national roads 67 and 10, but there the navigation decided to show its ingenuity again and sent me to very, very side, country roads. Perhaps travelling those roads in the summer would be a pleasure, but at the time I had at my disposal a tunnel of a width of the car towered over by 2 m high walls of snow. My only wish then was that nobody should be coming from the opposite direction...
Having travelled almost 10 km in those conditions I breathed a sigh of relief when I reached the village of Świętosław. From my previous spring visit there five years ago I roughly remembered the topography of the site. I made a mistake, however, by one lane and turned towards the confluence about 200 meters too far.
The road brought me to a single farm where I parked the car on the edge of a snowy field and set off across the field towards the confluence point. For 200 m I had to wade through the waist-deep snow until I came to the next lane. A tractor was just clearing it of snow what was watched by local residents. They were a bit surprised at my appearance, but not at the aim of my journey – they had already heard about the confluence point. I quickly localized it in a drift and took the usual photos towards four cardinal points of the compass, but this time I forgot about myself.
It was already past four o’clock and it was getting dark, so I didn’t prolong the visit and went back to the car, hoping that I should have been in Poznań in slightly more than two hours’ time. And I would have probably made it if I had not parked the car in deep, partially melted snow. When, after several attempts of getting out of this trap, the car didn’t move a bit, I knew that I had a problem.
Fortunately, my desperate efforts were noticed by the locals and soon a young man drove up in a tractor, offering his help. Quickly and professionally he pulled the car out of snow. I would like to thank him once again for his help.
After this adventure I was driving back to Poznań very cautiously. During the journey I was listening to a radio broadcast of the first start of Polish cross country skier Justyna Kowalczyk at the Winter Olympics in Vancouver. The start was not very successful (the fifth place in the women's 10 kilometre freestyle competition), but her greatest success was to come on the day of my next confluence visit...
Visit details:
- Time at the CP: 15:57
- Distance to the CP: 0 m
- GPS accuracy: 5 m
- GPS altitude: 105 m asl
- Temperature: -2 °C
My track (PLT file) is available here.
Polski
15 lutego 2010 -- Dwieście pięćdziesiąt milionów lat temu ciepłe, płytkie i bardzo zasolone morze epikontynentalne zwane cechsztyńskim rozciągało się na obszarze od dzisiejszej północnej Anglii przez Niż Środkowoeuropejski aż po Polskę. W ciągu milionów lat morze wyparowało pozostawiając po sobie ewaporaty – bogate złoża minerałów, w tym m. in. soli kamiennej. Znalazły się one m.in. na terenie dzisiejszych Kujaw, na głębokości blisko 6000 m.
Z uwagi na mniejszą gęstość soli w porównaniu z otaczającym ją materiałem skalnym i w wyniku ruchów górotwórczych w okresie orogenezy alpejskiej warstwy cechsztyńskie, zawierające pokłady soli kamiennej, migrowały ku powierzchni ziemi, tworząc potężne wysady solne. Zostały one odkryte i zbadane przez polskich naukowców pod koniec lat trzydziestych XX w. Największy wysad – o długości 26 km i szerokości dochodzącej do 2 km – został odkryty w pobliżu Kłodawy. W latach pięćdziesiątych rozpoczęto tu eksploatację złóż, wydobywając oprócz soli kamiennej również sól szarą (drogową), magnesowo-potasową oraz różową. Wydobycie prowadzono na głębokościach 450 m i 600 m, obecnie odbywa się na poziomie 750 m, natomiast poziom 600 m został udostępniony jako najgłębsza na świecie trasa turystyczna.
Z grupą turystów z Poznania przyjechaliśmy w zimny, lutowy poniedziałek do Kłodawy, aby zwiedzić kopalnię. Przed wjazdem przywitała nas długa kolejka tirów oczekujących na załadunek soli drogowej – mroźna i śnieżna zima ogromnie zwiększyła zapotrzebowanie na ten surowiec. W tym okresie kopalnia sprzedawała nawet do 8 tysięcy ton soli dziennie.
Po powitaniu grupy i krótkiej prezentacji historii kopalni nasi przewodnicy wyposażyli nas w kaski i zaprowadzili do szybu zjazdowego. Ściśnięci w wilgotnej, metalowej klatce o rozmiarach 1,5 na 2,5 m w ciągu 90 s zjechaliśmy około 200 pięter w dół – prawdopodobnie była to najszybsza winda jaką w życiu jechałem.
Podziemną wędrówkę rozpoczęliśmy od dworca kolejowego – miejsca, do którego docierają wagoniki wyładowane bryłami soli. Obejrzeliśmy kaplicę św. Kingi, zapoznaliśmy się z metodami drążenia skał, przeszliśmy licznymi korytarzami i dotarliśmy do ogromnych komór, pozostałych po wydobyciu soli. Mają one rozmiary ok. 15 x 15 x 150 m i charakteryzują się znakomitą akustyką, dlatego też niekiedy organizowane są tu koncerty. Ponad dwuipółgodzinny spacer zakończyliśmy w firmowym sklepiku na powierzchni, oferującym różne produkty galanterii solnej.
Po zakończeniu zwiedzania odłączyłem się od grupy i skierowałem się z Kłodawy na północ, będąc przekonanym, że nawigacja samochodowa wyprowadzi mnie na drogę krajową nr 1 w kierunku do Włocławka. Miała ona jednak odmienne zdanie i do Włocławka poprowadziła mnie bocznymi drogami o bardzo kiepskiej niestety nawierzchni.
We Włocławku przejechałem na prawy brzeg Wisły – poniżej zapory rzeka nie była zamarznięta. Aż do wsi Kikół jechałem wygodnie drogami nr 67 i 10, ale w tym miejscu nawigacja znów wykazała się pomysłowością i skierowała mnie na bardzo, ale to bardzo boczne, wiejskie drogi. Być może podróżowanie nimi latem to czysta przyjemność, teraz jednak miałem do dyspozycji tunel o szerokości samochodu i wznoszących się nad nim śnieżnych ścianach o wysokości przekraczającej 2 m. Moim jedynym życzeniem było wówczas, aby nikt nie jechał z naprzeciwka…
Przejechawszy w takich warunkach blisko 10 km odetchnąłem z ulgą, gdy dotarłem do wsi Świętosław. Z poprzedniej, wiosennej wizyty sprzed pięciu lat pamiętałem z grubsza topografię terenu, pomyliłem się jednak o jedną drogę i skręciłem w stronę przecięcia o 200 m za daleko.
Droga doprowadziła mnie do samotnego gospodarstwa, przy którym, na skraju zaśnieżonego pola zaparkowałem samochód i ruszyłem na przełaj w stronę punktu przecięcia. Po 200 m przedzierania się przez sięgający niekiedy pasa śnieg dotarłem do sąsiedniej drogi. Była ona akurat odśnieżana przez traktor, co obserwowali okoliczni mieszkańcy. Byli nieco zdziwieni moim pojawieniem się, ale o punkcie przecięcia już słyszeli. Szybko go zlokalizowałem w zwałach śniegu i wykonałem zwyczajowe zdjęcia w cztery strony świata, zapominając jednak tym razem o sobie.
Było już po godzinie 16 i zaczynało się ściemniać, nie przedłużałem więc wizyty i ruszyłem w drogę powrotną do samochodu, licząc, że w Poznaniu powinienem być za nieco ponad dwie godziny. I pewnie byłbym, gdybym nie zaparkował samochodu w głębokim, częściowo rozmiękłym śniegu. Gdy po kilku próbach wydostania się z tej pułapki samochód nie zmienił swego położenia ani o jotę, wiedziałem już, że mam problem.
Na szczęście zauważyli to również okoliczni mieszkańcy i już po chwili podjechał traktorem młody człowiek, oferując swą pomoc. Bardzo sprawnie i profesjonalnie wyciągnął samochód ze śniegu, za co raz jeszcze chciałbym mu serdecznie podziękować.
Po tej przygodzie podróż powrotną do Poznania odbywałem już bardzo ostrożnie, umilając ją sobie słuchaniem relacji z pierwszego startu naszej biegaczki narciarskiej Justyny Kowalczyk na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver. Startu nie do końca udanego, ale na największy sukces przyjdzie czas w dniu odwiedzin kolejnego punktu przecięcia…